10 kwietnia w Książnicy Beskidzkiej w Bielsku-Białej poprowadzę spotkanie autorskie z Olgą Rudnicką, młodą autorką, która może pochwalić się godną pozazdroszczenia ilością wydanych książek. Lekkie, przyjemne czytanie, zabawne, chociaż uczciwie przyznaję, że tematy poruszane przez autorkę nie do końca do mnie trafiają. Dlaczego? Diagnoza jest oczywista – pisarstwo Olgi Rudnickiej to literatura kobieca; przepraszam za szufladkowanie. Przede mną jeszcze „Cichy wielbiciel” – powieść o stalkingu, więc może zmienię zdanie. Olga Rudnicka nie stawia sobie za cel pisania literatury ambitnej, lecz tworzy dobrą rozrywkę, ma lekkie pióro i według mnie znalazła odpowiednią niszę na rynku wydawniczym, gdzie zaskarbiła sobie sympatię czytelników, a dokładniej czytelniczek. Uważam ją za „Grocholę polskich kryminałów”. Mam nadzieję, że autorka uzna tę opinię za komplement. Właśnie za kryminalne zacięcie, intrygi i zagadki, najbardziej cenię jej powieści. O resztę zapytam osobiście; zapraszam do biblioteki.
Cieszy mnie fakt, że już w tym roku, na papierze ukaże się nowa antologia horroru, a w niej moje opowiadanie, dosyć obszerne, mam nadzieję nie tylko objętościowo, ale również w treści budzące niepokój u miłośników literatury grozy. Poinformuję o postępach, na razie trwają prace redakcyjne. Kolejne opowiadanie do antologii grozy miejskiej, zainicjowanej przez Paulinę Kuchtę, autorkę horrorów, czeka na publikację. Co jeszcze literacko? Tworzę konspekty, szkice, mam nowe pomysły, chciałem zarzucić na jakiś czas pisanie opowiadań, by skupić się na dłuższej formie, ale słyszałem, że najpierw warto stworzyć plan powieści. Ciągle się wzbraniam, uprawiając tzw. radosne pisanie, ale powieść którą tłukę na klawiaturach różnych komputerów, rozrasta się aż nadto, muszę więc połapać wątki, przelać na papier, obmyślić inne wyjścia fabularne, by na koniec za bardzo się nie rozczarować. A od pisania opowiadań trudno się uwolnić, zwłaszcza że ostatnimi czasy nie narzekam na deficyt pomysłów.
W oczekiwaniu na premierę książki Karla Ove Knausgårda „Moja walka”, autobiograficznej powieści, która w Niemczech nie mogła ukazać się pod wiadomą nazwą, planuję zagłębić się w lekturze Dzienników Gombrowicza. To właśnie twórczość Gombrowicza jest dla norweskiego pisarza ogromną inspiracją, kamieniem milowym w jego własnym programie literackim. Mam trochę zaległości do nadrobienia.
Dodatkowo muszę wygospodarować 5 godzin dla nowego serialu kryminalnego „True detective”. Po obejrzeniu trzech odcinków wsiąknąłem na dobre. Staram się nie oglądać współczesnych amerykańskich czy angielskich seriali kryminalnych, ponieważ zawsze zazdroszczę scenarzystom świetnych fabuł; czuję się wtedy taki bezradny w wymyślaniu historii. W tym przypadku zapowiada się wyborna rozrywka. Opuszczone sekciarskie kościoły, rozległe tereny amerykańskiej prowincji, osiedla stworzone z przyczep kempingowych, burdele ukryte głęboko w lasach, kominy fabryk dymiące w oddali i świat, który przygniata ciężarem zła. To sceneria w jakiej przyszło występować parze detektywów z wydziału zabójstw. Arcyciekawie skonstruowani bohaterowie prowadzą śledztwo w sprawie rytualnego mordu; więcej nie zdradzę. Nieśpieszna akcja, świetne dialogi burzące spokój ducha i sprawnie prowadzona narracja, wykorzystująca retrospekcje, na których budowana jest fabuła, tworzą trzymający w napięciu, klimatyczny kryminał. Polecam!
Do usłyszenia!